Banalne pytanie zadawane od stuleci. Pewnie trochę tak, ale jak to mówią inni wolność jest w nas. No chyba, że ktoś bardzo nie lubi swojej pracy i nic nierobienie utożsamia z uwolnieniem. Konwencjonalny przekaz, że życie na łonie natury i we "wsi spokojnej, wsi wesołej" jest na pewno lepsze niż w mieście. Trochę opiera się na stereotypach. Łopatologicznie przedstawione, że praca to jak więzienie, chociażby przez osobę jednego aktora w dwóch rolach (szefa w pracy i "szefa" w więzieniu. A te anagramy po co?
Pomimo tych zastrzeżeń (ja akurat bardzo lubię swoją pracę i za nic bym jej nie porzuciła) jest w tym filmie coś wciągającego i intrygującego - może nastrój, może to slow cinema? Nie wiem.